RelatioNet | Forum | Yad Vashem | Jewishgen | Teresa Shtein | Wyspianski| MyHeritage

środa, 3 października 2007

Życie Juliana Grobelnego

Julian pracował w opiece społecznej. Zaraz po rozpoczęciu II wojny światowej, gdy Niemcy wkroczyli do Łodzi, oboje znaleźli się od razu na liście wrogów III Rzeszy. Musieli natychmiast opuścić rodzinne miasto. Zamieszkali w swoim małym domku w Cegłowie, niedaleko Mińska Mazowieckiego. Stąd kontynuowali działalność w szeregach polskiej lewicy w ramach podziemnego PPS. Kiedy Julian Grobelny został przewodniczącym Żegoty, on i jego żona przeważnie przebywali w Warszawie, mieszkając u zaprzyjaźnionych osób. Dla bezpieczeństwa swojego i tych, u których przebywali, miejsca pobytu zmieniali co jedną lub dwie noce.
Zawiłe drogi konspiracyjnego życia zaprowadziły mnie któregoś popołudnia w grudniu 1942 r. do bramy domu przy Żurawiej 24, na III piętro. Na umówione hasło drzwi się otworzyły i stanęłam przed obliczem "Trojana". Poznanie go było spowodowane chęcią nawiązania kontaktu. Działając w komórce pięcio-, a później dziesięcioosobowej w wydziale opieki społecznej i zdrowia zarządu miasta - ratowaliśmy Żydów. Mieliśmy jednak coraz większe trudności w zdobywaniu środków materialnych dla prześladowanych. Niemcy już w połowie września 1939 r. wydali zarządzenie o usunięciu z pracy wszystkich pracowników pochodzenia żydowskiego i cofnięciu pomocy biednej ludności żydowskiej, która na mocy ustawy z 1923 r. mogła otrzymywać pomoc z opieki społecznej tak samo jak Polacy.
Chodziliśmy do getta i staraliśmy się wyprowadzać jak najwięcej dzieci, bo sytuacja z dnia na dzień się pogarszała. Pracując w tym wydziale
m.in. z koleżanką Stefanią Wichlińską, łączniczką Zofii Kossak-Szczuckiej, dowiedziałam się, że organizująca się Żegota ma fundusze z Delegatury Rządu. Po zapoznaniu się z naszą trzyletnią już działalnością w ratowaniu Żydów Julian Grobelny, który miał zawsze poczucie humoru, odrzekł: "No to, Jolanto (taki miałam pseudonim w komórce PPS w zarządzie miasta), robimy wspólnie "dobry interes" - wy macie zespół zaufanych ludzi, a my będziemy mieli fundusze niezbędne do ogarnięcia coraz większej ilości prześladowanych". I tak zaczął się kolejny rozdział mojej pracy w polskim podziemiu. Po miesiącu powierzono mi kierownictwo referatu dziecięcego, którego pierwszym kierownikiem była p. Aleksandra Dargielowa. Musiała jednak zrezygnować z tej pracy, ponieważ praca zawodowa w RGO nie pozwoliła jej na ogromnie absorbującą pracę w Żegocie.
We wspomnieniach zachowałam Juliana Grobelnego jako wielkiego człowieka i patriotę. Brał czynny udział w trzech powstaniach śląskich. Szanował i zawsze niósł pomoc mniejszościom narodowym, walczył o nadanie im praw i ich respektowanie. Był niezmordowanie pracowity, wymagający najwięcej od siebie, a dopiero potem od podwładnych.
Miał kryształowy charakter. Posiadał rzadko spotykaną cechę u ludzi na wysokich stanowiskach; działał w sprawach wielkich i ważnych, a jednocześnie liczył się dla niego każdy człowiek. Potrafił okazać zainteresowanie każdemu potrzebującemu. Bywały wypadki, że alarmował mnie telefonicznie, wzywając do natychmiastowego przybycia na spotkanie. Spieszyłam, przypuszczając, że powierzy mi jakieś ważkie zadanie do spełnienia, bo i to się zdarzało. A okazywało się, że trzeba, pilnie i z wyjątkową czułością zająć się jednym dzieckiem żydowskim, na oczach którego zamordowano rodziców. Innym znów razem polecił mi natychmiast pojechać z jakimś zaufanym lekarzem i z lekami do lasu między Otwockiem a Celestynowem, bo tam w dole ze śmieciami ukrywała się matka z niemowlęciem. Żywność donosiła jej nauczycielka z sąsiedniej wioski. Jednak niemowlę było bardzo chore i potrzebna była pomoc lekarska. Serce "Trojana" i zaangażowanie w jak najlepsze działanie na powierzonym mu stanowisku przewodniczącego Żegoty zjednywało mu nie tylko sympatię całego otoczenia, ale i podziw.
Pracował bez wytchnienia całe dnie, a często i noce. Miał usposobienie bardzo pogodne, a jednocześnie dziwna moc jego wnętrza działała na otoczenie ogromnie uspokajająco. W jego towarzystwie mimo ciągłego zagrożenia naokoło, mimo grozy, która była wszędzie, ta jego wewnętrzna siła działała tak, że każdy czuł się bezpiecznie. "Trojan" był inicjatorem płomiennych odezw w prasie podziemnej. Zwracał się
m.in. do Delegatury Rządu z wielokrotnymi apelami o systematyczne zwalczanie szantaży. Prosił o wydanie zarządzenia grożącego szantażystom karą śmierci. Żądał też, aby Żegota przekazywała sprawy szantażu sądowi specjalnemu. Spowodował to, że Żegota wydała ulotki, w których wzywano społeczeństwo polskie do udzielania pomocy Żydom. Z pasją walczył z plagą szmalcowników. Mimo odpowiedzialności za całość podległej mu instytucji zarówno on, jak i jego żona Helena mieli pod swoją opieką po kilkanaście osób - Żydów, dawnych kolegów z PPS.
Troszczył się o cały nasz zespół, czego najlepszym przykładem jest jego udział w moim uwolnieniu. Gdy byłam w więzieniu na Pawiaku kilkakrotnie dostawałam od niego grypsy pocieszające mnie, że Żegota robi wszystko, aby mnie z tego piekła wydobyć. Kiedy zaistniała możliwość przekupienia jednego z gestapowców i wykupienia mnie z więzienia mimo wydanego już na mnie wyroku śmierci - Julian Grobelny z całym zarządem Żegoty bez żadnego wahania wyłożył żądaną sumę.
Kiedy ludzie getta stanęli do walki (kwiecień 1943 r.), wielką zasługą "Trojana" było to, że dwoił się i troił w sprawie dostarczenia broni dla walczących.
Jego wrodzony takt i umiejętność współżycia z ludźmi dawały zawsze dobre rezultaty dla harmonijnego współdziałania w Żegocie, mimo że do zarządu wchodzili przedstawiciele wszystkich partii politycznych z wyjątkiem Stronnictwa Narodowego i PPR.
Całą okupację oboje małżonkowie przeżyli w biedzie. Bywało nawet, że byli głodni. Jako aktyw działania w PPS otrzymywali, zresztą jak wszyscy członkowie, małe zasiłki. Do tego dochodziły niewielkie przychody z ogrodu przy domku w Cegłowie. Wszystko to nie starczało na dobre wyżywienie, bo ceny rosły często z dnia na dzień. Nie mając w Warszawie własnego mieszkania, przemieszczając się często z miejsca na miejsce, byli zmuszeni jadać na mieście, na co nie zawsze starczało pieniędzy, a przy czynnej gruźlicy Grobelnego ten stan systematycznie pogarszał jego zdrowie. Kiedy wiosną 1944 r. został aresztowany w Mińsku Mazowieckim, w swoim nieszczęściu miał trochę "szczęścia". Gestapo aresztowało go bowiem nie jako przewodniczącego Żegoty, bo tego nie wiedzieli, ale tylko jako niebezpiecznego działacza polskiej lewicy. Miało to kolosalne znaczenie, bo wiadomo, że gorsze kary, łącznie z karą śmierci, Niemcy wymierzali za jakąkolwiek pomoc Żydom. Mniejsza była kara za przechowywanie w mieszkaniu np. broni niż Żyda.
Całe nasze otoczenie zdawało sobie jednak sprawę z tego, że "Trojan" przy swojej zaawansowanej chorobie i wojennym wyniszczeniu ani tortur, ani codziennego ciężkiego bytowania w więzieniu nie wytrzyma. Robiono więc wszystko, aby dostarczać mu leki i pożywne jedzenie. Pomagali w tym
m.in. lekarze głęboko tkwiący w podziemiu, tacy jak: dr Zofia Franio - kierowniczka poradni przeciwgruźliczej, dr Mieczysław Ropek ze Szpitala Chorób Płucnych przy ul. Płockiej, dr Juliusz Majkowski - kierownik Urzędów Sanitarnych przy ul. Spokojnej 15 w Warszawie i dr Jan Rutkiewicz - członek PPS. Dzięki tym wysiłkom "Trojan" doczekał końca wojny i mógł opuścić więzienie.
Został pierwszym starostą w Mińsku Mazowieckim, jednak ciężka choroba i systematyczne wyniszczanie organizmu przez 5,5 roku okupacji sprawiły, że po roku zaszczytnej pracy na nowym stanowisku zakończył żywot (w 1946 r.). Pochowany ze wszystkimi honorami zasłużonego działacza w obecności wielu przyjaciół z PPS i Żegoty spoczął na cmentarzu w Mińsku. Młodzież szkolna i obywatel Pawlak, miejscowy działacz społeczny, opiekują się jego grobem. Pani Helena długo nie mogła pogodzić się ze stratą męża. Sprzedała domek w Cegłowie i za część pieniędzy kupiła jednopokojowe mieszkanie w Łodzi.
Zaczęła bardzo chorować. Jak wszyscy, którzy otrzymali odznaczenie Sprawiedliwy wśród Narodów Świata dostawała z fundacji w Nowym Jorku symboliczną pomoc materialną i leki z Fundacji im. Anny Frank z Bazylei. Jeździłam wielokrotnie do niej, do Łodzi. Wyczerpana przeżyciami wojennymi, kiedy żyła w ciągłym strachu o męża, pani Helena zmarła w 1993 r. W pogrzebie wzięła udział pani mgr Halina Grubowska - jako przedstawiciel Żydowskiego Instytutu Historycznego - oraz liczni przyjaciele i koledzy z PPS. W pamięci nas wszystkich pani Helena pozostanie na zawsze wierną towarzyszką męża Juliana we wszystkich jego poczynaniach.
Nigdy nie zapomnimy, że całe życie Juliana Grobelnego "Trojana" było nieustanną walką o dobro i sprawiedliwość społeczną dla wszystkich mieszkańców Polski bez względu na przekonania religijne i narodowe.